Prawnik mediatorem. Moje pytania.
Prezentujemy tekst wystąpienia radcy prawnego Agnieszki Grzesiek na Konferencji Mosty w mediacji, która odbyła się w dniu 17 października 2024 r. w Łodzi.
Po 18 latach pracy jako prawnik, skierowałam uwagę na mediacje. Wchodząc w rolę mediatora muszę zmienić zawodowe nawyki i metody pracy – przechodzić z trybu: „wiem, i zaraz powiem, co i jak należy zrobić, żeby było zgodnie z prawem” w tryb: „słucham, pytam, rozumiem i wspieram Was, żebyście Wy wiedzieli, co i jak chcecie zrobić, żeby Wam było lepiej. Oczywiście nie naruszając prawa”. Pomimo upływu lat zastanawiam się, na ile możliwe są tego rodzaju zmiany? Czy rzeczywiście przestaję być doradcą prawnym, kiedy staję się mediatorem. Kogo widzą, a kogo wyczuwają strony mediacji? Czy mają zaufanie do tej osoby? Jak mogę zwiększyć ich komfort i poczucie bezpieczeństwa?
Szkolę mediatorów z zakresu prawa, ale nie stają się przez to prawnikami. Uczestniczę w szkoleniach, dzięki którym dysponuję pewną wiedzą z zakresu psychologii, ale nie jestem przez to psychologiem. Podnoszę świadomość swych kompetencji– od zarządzania pracą po asertywność, i widzę ile wysiłku trzeba włożyć rozwinięcie umiejętności interpersonalnych, o których za czasów moich studiów prawniczych, nie było mowy w programie. Mierzalne kompetencje twarde umożliwiające wykonywanie zawodu mogę rozwijać i doskonalić samodzielnie, miękkie natomiast wymagają kontaktu z osobami, które dzielą się posiadaną wiedzą i umiejętnościami. Kontaktu – a więc spotkań, dyskusji, obserwacji, jak pracują i aktywnego treningu – na przykład współuczestniczenia w ich pracy. Kontaktu – a więc otwarcia na coś nowego.
Działając od wielu lat w Stowarzyszeniu Mediatorów Pactus, mam możność korzystania z wiedzy i dzielenia się wiedzą z mediatorami z różnych środowisk zawodowych, mogę obserwować ich pracę lub w niej uczestniczyć. Uświadamiam sobie, co można robić inaczej i bardziej adekwatnie do kontekstu komunikacyjnego. Świadomość zaś rodzi dalsze pytania.
Czy w mediacji potrzebna jest specjalizacja? Jak powinna wyglądać? Czy wystarczą szkolenia specjalistyczne? Czy powinny definiować uprawnienia mediatora, czy także ograniczać dostęp do danych mediacji mediatorów nieprzeszkolonych? Komu przypisać kompetencje w coraz bardziej popularnych na świecie mediacjach dotyczących zasobów naturalnych, tożsamości, międzykulturowych? Komu zaś w mediacjach, które mogą być jednocześnie gospodarcze, transgraniczne i międzykulturowe? Czy wystarczy założyć, że w razie potrzeby sięgnięcia do wiedzy specjalistycznej, zawsze można odesłać strony do ekspertów? To jednak może zmniejszyć zaufanie do mediatora, wygenerować nowe pola sporu, wpłynąć na koszty, przedłużyć mediację lub wręcz do niej zniechęcić, jako niewydolnej. Czy jest sens w tym, by nie korzystać w nadmiarze z odsyłania do zewnętrznych ekspertów i mediacja była prowadzona przez zespół? Ale jak podzielenie się obowiązkami i zadaniami lub skorzystanie ze wsparcia innej osoby może wpłynąć na proces mediacji? A może wsparcie byłoby elementem obcym w tym, co bezpieczne, bo znane i wypracowane samodzielnie przez lata?
Wyobrażam sobie, że jeśli „mostem jest rodzaj przeprawy w postaci budowli inżynierskiej o określonej konstrukcji, pozwalającej na pokonanie przeszkody”, to mostem w mediacji (jednym z wielu) może być konstrukcja, którą każdy mediator buduje, by pokonać przeszkody, zwłaszcza w komunikacji, i adekwatnie do potrzeb stron prowadzić proces mediacji. Swój most mediator buduje z rozmaitych elementów, jednym z istotniejszych jest styl mediacji. Nie ma zamkniętego katalogu stylów mediacji, ani sztywnych ich definicji. W praktyce funkcjonuje (między innymi) podział, zaproponowany prawie 30 lat temu przez profesora Leonarda .L. Riskina, stosowany z uwagi na aktywność i sposób pracy mediatora – na styl klasyczny i ocenny.
Zaczynam mediację i (zgodnie ze sztuką) w pierwszej kolejności stosuję styl klasyczny, nie zaleca się zaczynać bowiem od mediacji ocennej. Jestem prawnikiem… prawdopodobnie podświadomie lepiej rozumiem styl oceny i jego metodę …. ale pamiętam, by działać zgodnie ze sztuką. W stylu klasycznym mediator odpowiada za proces, a strony za wynik mediacji. Rolą mediatora jest łagodzenie emocji, kontrolowanie przyjętych zasad dyskusji, poprawa komunikacji, by strony samodzielnie wypracowały porozumienie. Styl klasyczny dąży do naprawy relacji i wypracowania ugody rozumianej jako umowa „relacyjna” między stronami. Jej postanowienia są akceptowane przez strony, bo realizują ich potrzeby, zaś realizacja jest oparta raczej o normy społeczne, niż przepisy prawa. Ugoda oparta na normach społecznych, a nie prawnych, choć odpowiada potrzebom stron i realizuje mediacyjny trójkąt satysfakcji, to niestety może często skutkować trudnościami w zatwierdzeniu jej przez sąd. Bywa, że trudno w takiej ugodzie dopatrywać się ugody, o której mowa w kodeksie cywilnym, ale czy to siła czy słabość tej ugody? Czy art. 917 k.c. „pasuje” do dzisiejszego świata, w którym jest obecna mediacja – nie tylko ocenna?
Kiedy strony sobie nie radzą, proces zwalnia, mogę przejść w styl ocenny. W stylu ocennym mediator jest ekspertem nie tylko od procesu mediacji – uczestniczy w mediacji wykorzystując swoją szeroko rozumianą wiedzę merytoryczną – wobec tego mediator prawnik uczestniczy w wypracowywaniu porozumienia przez strony i przygotowaniu formalnoprawnie poprawnej ugody. Może dokonywać oceny sytuacji prawnej i uświadamiać strony, jak może zakończyć się potencjalnie sprawa przed sądem. Styl ocenny jest chętnie stosowany przez mediatorów – prawników w sprawach cywilnych, zwłaszcza gospodarczych. W tym stylu bowiem realizuje się naturalna skłonność prawnika do poszukiwania rozwiązań i ich analizy merytorycznej pod kątem formalnoprawnym. Po etapie dyskusji i negocjacji stanowisk, wprowadzenie i testowanie rozwiązań prawnych jest etapem oczekiwanym, wręcz niezbędnym dla stron. Styl ocenny siłą rzeczy podporządkowuje postanowienia ugody przepisom prawa i wymogom formalnoprawnym związanym z zatwierdzeniem ugody przez sąd. Marginalne znaczenie mają postanowienia „relacyjne”, często traktowane, jako zagrażające procesowi zatwierdzenia ugody, i jako takie nawet pomijane. Czy w ten sposób wypracowana ugoda zawsze w pełni odpowiada potrzebom stron konfliktu? A na ile mój wewnętrzny prawnik odnajdzie wewnętrznego mediatora i zapewni poprawny przebieg procesu w mediacji relacyjnej lub narratywnej? Wszak mediacja relacyjna ma na celu zmienić wyobrażenia stron o ich relacji, uświadomić im że są do siebie uprzedzone, skupione na własnych interesach, w efekcie mówią o sobie i o swym konflikcie określonym językiem. Mediator ma za zadanie otworzyć je na kooperację i wzajemne zrozumienie, by podeszły do problemu w nowy sposób. Ja mam je otworzyć … Mediacja narratywna, nieco podobna do relacyjnej ma oderwać strony od ich wyobrażeń o konflikcie i pomóc stworzyć nową historię relacji. Mają sobie uświadomić, że problemem nie jest druga osoba, ale podejście do drugiej osoby, a to może zostać zmienione. W dwóch ostatnich stylach to ja, mediator, muszę mieć szeroką wiedzę psychologiczną i doświadczenie w pracy z ludzkimi emocjami, bo sytuacja prawna stron zwykle ma drugorzędne znaczenie. Moim zadaniem – jako mediatora – jest dopasowanie stylu do konkretnej mediacji. Czy jednak nie jest tak, że wybiorę styl, który jest mi bliższy , w którym lepiej się czuję, który odpowiada moim mocnym stronom, umiejętnościom, wiedzy merytorycznej, utrwalonym zawodowym skłonnościom? Czy mediator pracując w zespole z osobą o innych umiejętnościach, doświadczeniu i osobowości, złagodzi ryzyko związane z doborem stylu do własnych kompetencji, a nie do potrzeb stron?
Przyjmuje się, że mediator zawsze przestrzega zasad mediacji, które nazywane są filarami mediacji przy czym filary mediacji, to nie tylko zasady mediacji. Jeśli stosując zasady, mediator będzie w stanie utrzymać w bezpiecznych granicach ryzyko zmiany mediacji w poradnictwo, doradztwo, czy arbitralne rozstrzyganie, to nie ma potrzeby komplikowania procesu mediacji przez udział w niej kolejnej osoby. Nie trzeba przygotowań do pracy w zespole, nie trzeba przewidywać i zapobiegać dodatkowym ryzykom i kosztom związanym ze współpracą.
Ale czy stosowanie zasad mediacji jest tak proste i oczywiste? W monologu mediatora, podkreślając wagę autonomii stron wyjaśniam, że granice autonomii wyznaczone są przez granice prawa, zaś rozwiązania prawne z natury rzeczy są abstrakcyjne i skierowane do ogółu – podkreślam, że mediacja, nie naruszając ram regulacji prawnych, daje szanse większego indywidualizowania rozwiązania i dopasowania do potrzeb jednostki. Upewniam strony, że w tym zakresie przejawia się ich samostanowienie, dodatkowo nie podlegające żadnemu przymusowi zewnętrznemu. Informuję strony, że mediator jest bezinteresowny i niezależny, a więc nie ma żadnych powiązań z którąkolwiek ze stron, nie ma żadnego interesu w rozstrzygnięciu, zaś ugoda – wbrew dość powszechnemu mniemaniu – nie jest celem mediatora. Wyjaśniam, że mediator jest bezstronny, czy raczej jest wielostronny, gdyż ujmuje się za każdą ze stron. Jest tak samo po stronie każdego uczestnika i każdej ze stron gwarantuje te same możliwości przedstawienia stanowiska i określenia potrzeb oraz wskazania sposobów ich zaspokojenia.
Pewien kłopot pojawia się przy przedstawianiu zasady neutralności. Jako mediator prawnik, stosujący za zgodą, akceptacją i na życzenie stron – styl ocenny, zastanawiam się, czy rzeczywiście korzystam w mediacji w pełni neutralnie ze swej wiedzy prawniczej, mojego „know – how”, które w mediacji nie elementem pierwszorzędnym? Wspieram strony – bo mogę – w ustalaniu stanu prawnego, by rozpoznać roszczenia, wprowadzam do mediacji neutralną informację o przepisach prawa i …? Co dzieje się w tym momencie? Sama regulacja prawna jest neutralna, jednak zastosowana w praktyce, może służyć jako poparcie stanowiska jednej ze stron. Kiedy dochodzi do ustalania ram prawnych porozumienia i konkretyzacji postanowień ugody, może pojawić się rodzaj poradnictwa prawnego, tak dla mnie naturalnego, że mogę go nie dostrzec. A każda porada, nie tylko porada prawna, może wymagać przyznania komuś racji – odebrania komuś racji, poparcia czyjegoś stanowiska i nie poparcia innego stanowiska.Jeśli dodatkowo uczestnik przywiązuje znaczną wagę do prawa i do swych roszczeń oraz przejawia wzorzec prawnego myślenia o konflikcie, czyli „moja pozycja prawna, moje roszczenia, moje dowody, moja racja”, ja muszę oddalić od siebie pokusę podzielenia tego wzorca i przedstawienia „właściwej oceny prawnej sytuacji”. Ale czy jeśli jestem ostrożna i czujna, jestem neutralna? Bo jednak jestem prawnikiem. Podzielam stanowisko wyrażone przez Kennetha Cloke, że całkowita neutralność mediatora to model idealny. Zgadzam się, że każdy człowiek ma swoje doświadczenia, uprzedzenia, perspektywy, skłonność do stereotypów w pewnych kwestiach, i oczywiście brak wiedzy w jakichś tematach. To wszystko ma wpływ na zrozumienie, a dalej – na ocenę, co przekłada się na wybór podejmowanych działań. Zgadzam się, że oczekiwanie całkowitej neutralności jest uproszczeniem, ponieważ w realnych kontekstach różnorodności życiowych przypadków, nie uwzględnia złożoności ludzkich zachowań i doświadczeń. Zgadzam się, że traktowana skrajnie neutralność nie jest cnotą, ale fasadą i iluzją. Idealnie neutralny mediator nie jest w pełni obecny, jest w pewien sposób oderwany. Może być wręcz bierny, wtedy kiedy pożądana jest jego aktywność. Ten filar mediacji jest więc wrażliwy na naruszenia z przyczyn naturalnie tkwiących w każdym człowieku, a w ekstremalnych sytuacjach może być wręcz niepożądane bezrefleksyjne z niego korzystanie. Mając świadomość, że mogę nie być w pełni neutralna, zwłaszcza podejmując się roli w mediacji ocennej – oczywiście w granicach dopuszczonych przez przepisy – zawsze muszę zadać pytanie czy dla tej mediacji i dla tych stron, to najlepsze rozwiązanie? Niewątpliwie właściwie rozumiana autonomia stron i ich świadomość sprawczości oraz możliwości wyboru, ma wpływ na zmniejszenie ewentualnych zagrożeń. Mogę jeszcze bardziej zmniejszać ryzyko i podjąć decyzję o pracy w ko-mediacji. Jeśli zasady mediacji – i to nie tylko te klasyczne – są istotnymi filarami w konstrukcji mego mediacyjnego mostu, to mogę wzmocnić konstrukcję i spiąć filary przęsłem, jakim może być ko-mediacja. Choć każda współpraca wymaga wyjścia poza schematy, poza strefę komfortu i utartych zwyczajów, najtrudniejszy jest pierwszy krok – dopuszczenie do siebie myśli, że mogę pracować w zespole, z osobą o zupełnie innym podejściu i rozumieniu mediacji, zwracającą uwagę na kwestie, które dla mnie mogą być drugorzędne. Przenikanie się wiedzy i umiejętności nadaje procesowi mediacji tempo i energię, uzupełnia postrzeganie i ocenę, znacząco osłabiając wyuczone i wytrenowane ograniczenia lub tendencje. Zmieniając tryb myślenia i podejścia do problemów, w czasie pracy w ko-mediacji obserwuję, jak odkrywają się, wcale nie rzadko, w prostych prawnie sprawach, pokłady emocji i ukryte początkowo pragnienia i potrzeby, a bardzo często także nieoczekiwane rozwiązania. Pozaprawne obszary konfliktu bywają kompletnie różne od rzeczywistości definiowanej przez przepisy. Jak mówi australijski mediator Simon Benson: „Nie w każdej sprawie potrzebny jest prawnik i stosowanie prawa, nie w każdej sprawie jest relacja do przywrócenia. Ale nieomal w każdej jest lekcja do odrobienia”.
Karol Olgierd Borchardt, autor cudownego „Znaczy Kapitana”, kiedy studiował w Wilnie prawo, został nauczony przez profesora prawa rzymskiego, Franciszka Bossowskiego, że z Wieży Świętojańskiej oczami prawnika nie zobaczy domów, ludzi ani ulic, ani koni, lecz przedmioty i podmioty stosunków prawnych. Kiedy dostał się do Szkoły Morskiej w Tczewie dręczyło go pytanie, jaki wyda mu się świat, kiedy będzie go oglądał oczami nawigatora. Zakładam, że wydał się ciekawszy, niż widok z Wieży Świętojańskiej w Wilnie, bo został kapitanem Borchardtem, a nie mecenasem Borchardtem. Nie porzucam mego wewnętrznego prawnika – zostałam zachęcona i zachęcam do oglądania niezwykłej złożoności naszego świata także innymi oczami, a to doskonale wspiera współpraca i korzystanie z cudzej wiedzy i umiejętności oraz otwarcie się na podejście do mediacji nie tylko jako instytucji służącej usprawnieniu pracy wymiaru sprawiedliwości, lecz wsparciu ludzi, gdy mierzą się z trudnościami i chcieliby być usłyszani.